Jerzy Stuhr: czy można być gotowym na odejście? Ja jestem
W Podcaście Jezuickim wracamy do rozmowy z Jerzym Stuhrem zarejestrowanej w naszym studiu Inigo w 2019 r. w ramach promocji wywiadu-rzeki, którego aktor udzielił ks. Andrzejowi Lutrowi. Książka ukazała się w Wydawnictwie WAM pod tytułem „Myśmy się uodpornili. Rozmowy o dojrzałości”. W trakcie jej tworzenia Jerzy Stuhr był siedem lat po chorobie nowotworowej, w czasie której znalazł się na granicy życia i śmierci. Siłą rzeczy rozmowa zeszła na temat przemijania i rzeczy najważniejszych.
A gdy mowa o rzeczach najważniejszych, to my, jezuici, nadstawiamy ucha. Zarówno rozmowa jak i książka zainspirowała nas do poruszenia kilku tematów z duchowości ignacjańskiej. W najnowszym odcinku naszego podcastu razem z Dominikiem słuchamy fragmentów rozmowy Jerzego Stuhra z ks. Andrzejem Lutrem i komentujemy ją „po jezuicku”. W wypowiedziach znanego aktora tropimy elementy duchowości ignacjańskiej i jak zawsze staramy się ją wam przybliżać.
W rozmowie z ks. Andrzejem Lutrem Jerzy Stuhr opowiedział o swojej modlitwie. Przyznaje, że choroba sprawiła, że zaczął częściej zaglądać do kościoła. Robił to w stylu… „nikodemowym”. „W każdym z trzech szpitali moje pokoje były naprzeciwko kaplicy. Chodziłem modlić się w nocy, bo drzwi do kaplicy zawsze były otwarte. Kompletna pustka, cisza, inna atmosfera” – wyznał.
Dodał, że do modlitwy wrócił także dzięki córce, która – podobnie jak on – przeszła chorobę nowotworową. „Chodziłem z córką po korytarzach onkologii w Gliwicach i modliłem się: Panie Boże daj, żeby to przeszło na mnie, a żeby z niej zeszło. Tylko tyle. I sprawdziło się”.
Aktor przyznał, że snute podczas choroby refleksje i cierpienie, które przeżył, miały dla niego głęboki sens. Zmienił się, stał się bardziej wyrozumiały, tolerancyjny, a jego osądy złagodniały. „Zmieniłem się, bo patrzę przez pryzmat choroby – mówił w rozmowie z ks. Andrzejem Lutrem. – Czasem aż głupio, bo ktoś pieprzy strasznie, nie zgadzam się z nim, ale – myślę – może go co boli albo ma jakiś problem z sobą. I łagodnieję”.
Zauważał u siebie liczne zmiany w sferze duchowej. Mówił, że choć zawsze jego wiara była bardzo prosta, a on jakoś nie miał natury „wnikania w jestestwo”, to po chorobie zaczął odczuwać potrzebę kontemplacji. „Jednego się nauczyłem – dziękować Bogu. Jak najmniej prosić. Przecież On wszystko wie i tak, rządzi tym wszystkim, ale dziękować to jest za co. Za każdy właściwie dzień”.
Czuł też, że spokorniał. Zrozumiał, że w chorobie wszyscy są równi. „Szpital zrównuje ludzi. Nawet jak masz trochę lepszy pokój, to niewiele zmienia. Ta sama pidżama, to samo jedzenie, te okropne papki. I nagle ta pokora. Świadomość, że jesteś w czyichś rękach. Zobaczyłem też, że lekarze mogą pomóc tylko do pewnego momentu. Najtrudniejsze decyzje musisz podjąć sam”.
W czasie choroby robił rachunek sumienia, próbował podsumowywać swoje życie. Miał świadomość, że na wielu polach, szczególnie jako aktor, był spełnionym człowiekiem. „Drzemie jednak we mnie dusza artysty, która mi podpowiada, że jest odwrotnie, że jeszcze nie jestem spełniony, że jeszcze coś przede mną. Póki masz zadrę opowiedzenia czegoś jeszcze ludziom, to jesteś wciąż niespełniony, hodujesz w sobie to niespełnienie. Mnie już coraz trudniej jest wymyślić coś, czym bym ludzi chciał zainteresować”.
Jerzy Stuhr zmarł 9 lipca. Miał 77 lat. Jego pogrzeb odbył się w środę w kościele Piotra i Pawła w Krakowie. Uroczystościom przewodniczył kard. Grzegorz Ryś. Artystę żegnała rodzina, koledzy, mieszkańcy miasta i władze państwowe. Gdy z kościoła wynoszono urnę z jego prochami rozległy się rzęsiste brawa. Trwały aż do momentu, gdy karawan odjechał na cmentarz Rakowicki, gdzie ciało Jerzego Stuhra spoczęło w rodzinnym grobowcu.
Zapraszamy na nasze profile na X:
@LukaszSosniakSJ
@JezuitaMuzykant